Otwieram oczy.
Przede mną ciemność przez
którą ledwo cokolwiek widać. Stojąc ubrana w zwiewną suknię czuję jak spada na
mnie kropla deszczu. Powiew letniego wiatru bezwstydnie pozbawia mnie chusty z
ramion. Jednocześnie odgarnia mi włosy z piersi i szyi na których pojawiła się
gęsia skórka.
Druga… Trzecia.
Tańcząca w rytm wiatru suknia zaczyna oplatać moje nogi na
które wcześniej założyłam czarne pończochy. Czuję zapach namiętności drażniący
moje zmysły słodkim zniewoleniem.
Idę czując jak krople spadają na rozgrzane ciało. Zaczynają
spływać po moich włosach, przenosząc się na ramiona i dekolt ściśnięty gorsetem.
Czuję jak oplatają moje ciało i stapiają się ze mną. Gubiąc po drodze resztki
wstydu zapalam papierosa wyciągniętego z piersi.. Pojedyncze źdźbła trawy
pieszczą mnie po kostce zostawiając nutkę pragnienia, rozkoszy.
Dookoła mrok, blask lampy próbujący przebić się przez
gałęzie drzew pokazuje drogę a na końcu cmentarz.
Gdy rytm deszczu kołysze sonatą pełną marzeń idę.
Z każdym wdechem dym coraz bardziej natrętnie wypełnia
przestrzeń wewnętrznego pragnienia.
Zmysłowych fantazji.
Oddech galopuje przesycony dotykiem pożądania i tęsknoty
wyczekiwany na kolejną kroplę.
I jest.
Czuję jak spływa.
Jak gubi się w
zakończeniach nerwów pulsujących pod jego płynnością.
Idę.
Pochylając się do zdjęcia butów nagle dostrzegam męską
sylwetkę.
On? Tutaj?
Był ubrany w czarne spodnie, koszule która z każdym
muśnięciem wiatru lekko odsłaniała szyję. Czapka przysłaniała jego oczy.
Spoglądając na mnie wyjął Jacka Danielsa.
Wyciągnął dłoń… Delikatny uścisk przepełniony czułością… A
ja już nie mogłam wytrzymać napięcia… Cofnęłam dłoń.
Mrożący dystans odbijał się w myślach ogarniętych
szaleństwem, które chcą ciało rozedrzeć na strzępy, by zabić upominającą się o
dotyk nagość.
Jego spojrzenie spowodowało przeszywający dreszcz.
Otworzył butelkę.
Wokół tylko nuty rozkoszy wypełniają przestrzeń.
Pierwszy łyk, drugi…
Wokół tylko nuty rozkoszy wypełniają przestrzeń.
Pierwszy łyk, drugi…
Zmysłowo oblizując górną wargę spoglądam w jego stronę.
luźne szepty … bez
formułowania wniosków… bez dociekań… bez interpretacji…
Oddając butelkę szepnął abym się nie bała… Po czym wyciągnął
zza siebie nóż.
Skąd?
Nie wiedziałam.
Drgnęłam z przerażenia.
Szept „Nie bój się”.
O niczym nie myśląc płynę za słowami wewnętrznie
doprowadzając się do obłędu.
Kieruję swoją dłoń na rozpalone lekko wilgotne ciało.
Przecina wstążkę która więziła me piersi.
Powietrze przesiąka zapachem siarki z samego dna piekła. W
naszych oczach obłęd w swojej najczystszej formie. Chciwość i żądza
krwiobiegiem rozlewa się wszędzie.
Czując jak kolejna kropla deszczu wręcz pali się na mym
ciele….
Nie wytrzymując napięcia…
Budzę się….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz