poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Sonno



Uchylam lekko drzwi zdejmując szpilki w progu. Płatki róż widoczne
w blasku świec zapraszają mnie do środka. Rozglądając się zdejmuje torbę i płaszcz....
Widzę łóżko, lampę stolik, lustro.
Podchodząc niego zaczynam odkrywać swoją nagość...
Wirując przed lustrem zapominam o wszystkim. Zamykam oczy,
tańcząc jestem w innym świecie.
Jeszcze tylko uchylając zza lustra okno zimna kropla deszczu
spada na moje rozgrzane ciało.
Zaczyna spływać wzdłuż szyi, piersi, brzucha i udzie.
Spisując na nim treść spragnionej perwersji.
Zegar beztrosko odmierza czas, spoglądając na niego wyciągam
z torby suknię, naszyjnik, pończochy.
Suknię starannie zapinam uwydatniając piersi, zakładam naszyjnik...
Siadam na łóżku, zakładam pończochy na nagie gładkie ciało...
Wstaję. Podchodzę do lustra spoglądając na czas...
czas który odmierza minuty tęsknoty za nim.
Z lustra widać było już gotową kobietę, gotową na przyjęcie...Piękna, elegancka.
Dźwięk naciskającej klamki przyprawił mnie o dreszcze.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Byłam gotowa podejść pocałować go.
Ale gdy zrobiłam pierwszy krok on stanowczo wysunął rękę abym nie szła.
Obróciwszy się do lustra zamknął drzwi i podszedł do mnie.
Odsłonił włosy z karku i skradł tylko jednego buziaka. Moja rozkosz przed
tym co zaraz się stanie nie była do opisania. Spojrzał w lustro...
Nic nie mówiąc delikatnie acz stanowczo wbił mi się w szyję zębami. Moje ciało drgnęło...
Obrócił mnie, nie pozwalając na siebie spojrzeć wziął mnie na ręce i położył na łożu.
Unieruchomił mi ręce skórzanym paskiem pozwalając jeszcze na ostatnie drgnięcie rękoma zacisnął pas.
Wijąc się z rozkoszy przechodziły przeze mnie kolejne dreszcze. Przesuwając palcem po mym ciele zszedł do nóg.
Związał mi je tym razem sznurem, zwykłym, nic już nie mogłam zrobić.
Wijąc się z pragnienia wydobyłam z siebie jęk. Ukarał mnie...
Schylił się do stolika stojącym tuż przy mnie wyjął kieliszek wina. Patrząc się na moje ciało upił łyk.
Napawał się rozkwitem pozornego strachu na mym ciele i oczekiwaniem....
Skończył... odkładając kieliszek chwycił za nóż. Spojrzał na mnie... przejechał po mym ramieniu rozcinając suknię...
nic nie mówiłam choć moje ciało uroniło kroplę krwi. Przy drugim ramiączku drgnęłam lekko.
Znowu mnie skarcił... Straciłam władzę nad ciałem czując jak delikatnie przesuwał po nim swoją dłonią.
Najpierw szyja, pierś... skierował ostrze noża między piersiami.
Przesuwając rozrywał suknię, pozbawiając mnie wstydu. coraz bardziej stawałam się naga a chłód wiatru
przenikał coraz bardziej przez moje ciało.
Przecinając ostatnie centymetry sukni pozbawił mnie elegancji.
Byłam już naga. Pozostał mi na szyi tylko naszyjnik.

Odkładając nóż zabrał w drugą dłoń obrożę, spojrzał na mnie. Wymierzając mi kolejną karę choć nic nie zrobiłam...
usiadł na mnie w pasie. Założył mi skórzaną obrożę, zacisnął... Zamknęłam oczy i w tym czasie sięgnął po bat... Uderzenie w nogi sprawiło, że moje ciało chciało się skulić. Nie z bólu ale rozkoszy...
rozkoszy dotyku przechodzącego przez moje nogi skórzanego bata.
Kolejne zamachnięcie i znów... i znów... kolejny.... każe uderzenie było coraz mocniejsze.
Nie zatrzymywałam go.
Każdy wymierzone uderzenie było rozkoszą.
Ślady po uderzeniach stawały się coraz bardziej nabrzmiałe czerwienią.
Tak jak moje wnętrze które płonęło z rozkoszy. Mieniące się już wilgocią uda pragnęły jednego.

Wymierzył mi ostatnie uderzenie jakby wiedział, że moje ciało płonie....
Zdjął z siebie resztkę wstydu, podszedł i rozwiązał mi nogi.
Czułam się zdominowana nie mając pragnień oprócz tego który właśnie chciał zrobić.
Wszedł we mnie, dopychając się po raz kolejny spojrzał na mnie. Pocałował... dotknął mej twarzy... delikatnie musnął dłonią po szyi ramieniu, ugryzł mnie.
I przylgnął.
A ja czułam tylko jedno.... Ciebie.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Niebo

Niebo pokryte warstwą chmur które przemierzają fragment po fragmencie w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogą przystanąć i ukoić spragniony wody świat.

A ja? Siedzę samotnie trzymając kieliszek wina spoglądając przez okno, cicho szepcząc modlitwy, w duszy wypowiadając zaklęcia chcąc jednocześnie obudzić magię... Tą niespełnioną. Z tęsknotą za dotykiem, którego już nie ma... na ciele, które tak bardzo pobudzały wyobraźnie... Teraz tylko mchem wspomnień pokryte. Próbuję oddychać bez motyli, które wciąż chcą spływać po ciele...

Zadając jedno pytanie. Skąd czerpać moc by cieszyć się drobnostkami życia codziennego, przyjaciółmi tak bliskimi memu sercu.... Gdy myśli wciąż uciekają do świata, który karmi i rozbudza moją fantazje? Jestem małą, smutną dziewczynką z zapałkami. Która idąc rozjaśnia mrok małą garstką ognika, który gaśnie jak tylko powieje większy podmuch wiatru. Rzeczywistość.

Spoglądając za okno i widząc jak nić ciemności przepływa między gałęziami drzew, wypijam kieliszek wina...
Z myślą o wyblakłych pragnieniach, przydeptane żalem i szeleszczącym szczęściem na pożółkłych kartkach ze wspomnieniami alejek wspólnego uśmiech...


Myśli plączą się na drodze obrazów uwięzionych gdzieś w przestrzeni lata. Nie wypowiedziane słowa schowały się za zasłoną liści przeszytą niemocą i bezradnością. Kolejny poranek zmusza do wrócenia w rzeczywistość. Mechanizm zmusza do otwarcia oczu i pójścia w więź codziennych czynności. Wsunąć kapcie na nogi, zrobić kawę, odpalić papierosa, ubrać się, poczytać, zatracić się w czasie aby mógł szybciej upłynąć. I spędzić kolejną noc w chłodzie i samotności. Droga donikąd, na której są tylko ślepe zaułki. Mijając zakurzone słowa, pragnienia te nieskazitelne i tak czyste niczym łza. Znikam owinięta bluszczem smutku, radości, uniesienia, łez... Miraż naszego sacrum zgubiony gdzieś między piekłem... gdzieś na tej drodze.

Tak pragnę odkryć swoją bajkę... kolory, radość.... ogrzać dłonie... móc spłonąć.